— Panie Kopciuszyński, nie jesteś pon tyż krewny, psiakrew, tygo farmaceuty z Mościsk?...
— Panie Kopciuszyński, gdzie pan pieniądze podziewasz? Nigdyś pan ani szklanki piwa nie postawił...
— Dajże pokój, żeby nie pon Kopciuszyński, toby się nom, panie dobrodzieju, w biurze przykrzyło siedzieć...
— Rzekł gołąbek do gołąba:
Widziałeś ty w polu głąba? — nucił pan Pieńdziołek, kreśląc cyrklem półkole bardzo dokładne.
Idąc do domu pan Kopciuszyński niósł głowę tak nizko, że omal bródką ryżą guzika drugiego u paltota nie sięgał.
— Bydlę! Tchórz! Niedołęga! Smród! Padlec! Krugomdurak! — szeptał sobie do taktu z ostremi udrzeniami obcasów o trotuar.
Gardził sobą tak, aż sobie paznogcie w dłonie wbijał. Porwać rajzbret, rzucić na tę bandę! Albo kałamarzem pierwszemu z brzegu łeb rozbić!...
Ale zastanowić się: cóż oni takiego robią? Pomiatają nim, bo naprzód: daje im do tego powód swoją tępotą, a powtóre: pozwala im na to... Jakaż więc do nich pretensya?...
Sam robiłby to samo, gdyby mógł?
Nie... Choć: kto wie?... Jak można sobie naprawdę wyobrazić, coby się robiło, gdyby
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.