— Do końca, proszę pana dyrektora.
— Czego? Świata?
— Nie; wojny, proszę pana dyrektora.
— Przecież pan możesz być zabity — wtrącił pan radca Laksikiewicz.
— Tak jest, proszę pana radcy — odpowiedział pan Kopciuszyński.
— A więc do końca albo wojny, albo pana cennego życia? — spytał pan dyrektor.
— Weź pan na wypadek jedno i drugie — rzekł pan radca Laksikiewicz.
— Dobrze, proszę pana dyrektora i pana radcy, proszę o urlop do końca wojny, albo do końca mojego życia — oświadczył pan Kopciuszyński.
— A to bałwan, co? — usłyszał pan Kopciuszyński za drzwiami dyrektorskiej kancelaryi.
— Pirramidalny! Osioł mniej...
Dalszy ciąg słów pana radcy Laksikiewicza zatłukł pan Kopciuszyński obcasami na kamiennym korytarzu.
Żegnać się z kolegami? Nie... Jednak — i pan Kopciuszyński wszedł do sali.
— Przychodzę panów pożegnać, rzekł, czując, że odzywa się mimowoli uroczyście.
— Abo co? Wylali pana?
— Idę do wojska.
Chwila milczenia i śmiech, śmiech homerycki.
— Pan?!
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.