— Pon?!
— Pon?!
— Pan?!
— Za Krakowem w polu równo,
Płyną jabłka — — zanucił obojętnie‑muzykalny pan Pieńdziołek...
— Geniu, Tymciu — mówił pan Kopciuszyński po herbacie w domu — ja jutro rano idę.
— Gdzie?! — wykrzyknęła zdumiona panna Eugenia.
— Do biurela — zaklekotała panna Tymonia.
— Nie, do wojska — odpowiedział pan Kopciuszyński. — Do polskiego... Macie tu siedmdziesiąt pięć koron... Ja wrócę... Będę wam posyłał...
Obie siostry ryknęły śmiechem.
— Hahaha! — ryczała panna Eugenia.
— Hihihi — skrzeczała panna Tymonia.
— Tyś tam potrzebny!
— Peotrznybnybebny!
— Taki mazgaj! Fujara! Taki...
— Tlakli zearaniec!...
Gdy pan Kopciuszyński usnął na „otomanie“, głowa jego pełna była złotego wiru słów pana dyrektora, pana radcy Laksikiewicza, kolegów i sióstr... Za Krakowem w polu równo... Tlakli zeara...
W wojsku od pierwszego momentu, gdy się ukazał, miał pan Kopciuszyński tę przyjem-
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.