Poniatowski odwrócił głowę. Był sam. Dywizya kawaleryi ciągnęła za nim powoli na zmęczonych koniach. Za kępą drzew, w pustce rzuconych, zabielił się dwór, pobok wsi jakiejś stojący. Nie zwracając uwagi pod ogród mimo jechał książę.
Wtem z za parkanu ogrodu wychyliły się dwie różowe główki dziecinne, potem trzecia, znikły i znów wychyliły ciekawe i zastraszone.
— Dzień dobry! — zawołał Poniatowski.
Główki znikły, jak ścięte, lecz znów się pokazały, z mniej przerażonemi oczyma.
— Swój! Polak! — wołał książę.
— Polak? — zapytał najstarszy chłopczyk.
— Polak.
— Nie Niemiec?
— Ani nic podobnego? — dodała dziewczynka.
— Nic, nic podobnego — roześmiał się książę. — Jest tatuś w domu?
Chłopczyk zawahał się, ale odpowiedział po chwili:
— Jest.
— A mamusia?
— I mamusia.
— I dziadzio, i babcia, i ciocia Bolesia, i mademoiselle. Piją kawę — dodała dziewczynka.
— Pobiegnijcie do tatusia i zapytajcie, czy hrabia Potocki, szef brygady księcia Józefa Ponia-
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.