Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

idzie, a plany jego pewne, zbawcze i niezawodne wywołania pożaru w dawnej Rusi polskiej Napoleon jednem zaprzeczeniem zniweczył; gdy duszę jego żarła zmora złych przeczuć i posępnych myśli: te dzieci polskie wyrosły przed nim jak kwiaty na gruzami zapełnionej drodze. Ten chłopczyk tam, pałasza jego w kącie pilnujący, ta dziewczynka ze swoim wyuczonym dygiem i swoją papuzią francuzczyzną, ta polska panna dziewięcioletnia serce mu swoje całe w różach, lewkonii i rezedzie na obrus koło serwety kładąca, ten pięcioletni entuzyasta, ten poeta z wulkanem malutkiego serduszka w piersi dziecięcej; śliczna godzina życia, lilia pamięci. Książę Józefie, ty dla nas, dla nas idziesz walczyć — mówiły te dzieci — my nie mamy rycerza naszych serc, daj nam dźwięk imienia, od którego zawsze zadzwonią nasze serca, jak od srebra czystego. Niech imię twoje, Józefie Poniatowski, stanie się wzniosłą myślą naszych dusz. My chcemy być szlachetne, bądź nam wzorem. Pomnij, że wszystko można ludziom zabrać, lecz szlachetności duszy zabrać im nie można i że udaje nieprzyjaciel, jeśli szlachetnością duszy pomiata. Pomnij, książę Józefie Poniatowski, że jakakolwiek jeszcze przed nami dola, jakąkolwiek tragedyę bytu przyszłe nam wieki gotują: my chcemy mieć ciebie, jak naszą ukochaną gwiazdę na oczach, my dzieci polskie, chcemy mieć swój ideał honoru, męztwa, bezinteresowności, pogardy