A ten się pytał o to, co mnie urządził? Jeszcze! Może będę opowiadać?! Wszystkie chore zresztą.
— Czemużeś mnie powiedziała?
Dziewczyna popatrzała znowu na młodego Neftzego.
— Jakoś mi się pana żal zrobiło — rzekła po chwili. — Nasz, czy on zdrów, czy on chory, co mu tam? Tak, czy tak, ledwo zipie. Chude to, blade, nędzne. Ale pan, chłopiec, jak malowanie, czerwony, przystojny, bogaty.
— Mogłaś się zemścić na mnie — przerwał jej młody Neftze, spuszczając oczy, jakby pod ciężką nową myślą.
Dziewczyna rzuciła głową.
— A prawda! — rzekła. — Prawda! Mogłam się zemścić!
I trzasnęła w palce u rąk.
Młody Neftze objął ją delikatnie wpół i odezwał się prawie że tkliwie: Siądźmy.
I popchnął lekko dziewczynę ku tramom drzewa za stodołą.
Oparła się.
— Co panu z tego przyjdzie? — spytała.
— Nic. Chodź. Siądźmy. Widzisz, jak ładnie słońce zachodzi. Porozmawiamy.
— Słońce zachodzi? — powtórzyła dziewczyna, jakby nie rozumiejąc. — No to co?
— Ładnie jest.
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.