Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ładnie? Ładnie, tylko się czasu niema na to patrzeć.
— Cóż robisz o tej porze?
— Wychodzę, jak i dziś, na wały za miasto.
— Tędy?
— Tędy najbliżej. Ja idę tędy, a siostra idzie koło studni, pod Farą. Potem, w nocy, schodzimy się w pustym dołku — tak się nazywa to miejsce — i mówimy sobie, ile która uzbierała.
— Dużo wam dają?
— Różnie — pięć kopiejek, dziesięć, złoty — czasem się trafi frajer, co i dwa złote da. To najczęściej z wojska.
— Dużo was tam chodzi?
— Tam, od kolejowego nasypu po łąkę, to tylko my dwie z siostrą i Mania Kluska. Innym niewolno. Zaraz bijemy kamieniami.
— A jakbyście wy gdzieindziej poszły?
— Toby nas bili. Mania raz była pijana i przelazła za nasyp, to jej własna cioteczna siostra skorupą od garnka oko przecięła. Takie jest prawo — ustawa.
Młody Neftze siadł na kłodzie drzewnej i zapalił papierosa.
— Daj mi pan — poprosiła dziewczyna.
— Dobrze, ale siądź.
— No, więc usiądę.
Usiadła.
Szeroko zachodziło lipcowe późne słońce za