ciec niedawno kupił na Ślązku, jest czterdzieści koni cugowych, które razem, jak mi mówił stalmajster, są warte sto tysięcy marek?
— Marek? Cóż to marka? Taka na listy?
— To pieniądze. To będzie ze czterdzieści tysięcy rubli.
— Konie?! Chyba ze świata całego?
— Nie, w naszej stajni w Grabenberg. Nie licząc wierzchowych, których jest pięć, pewnie także z pięć tysięcy rubli.
— Je-je-jej! I pan to wszystko będzie miał?
— Ja, bo jestem jedyny syn.
— To pan będzie strasznie bogaty? A ileż pan ma lat?
— Siedmnaście.
— Szkoda, że tak długo musi pan czekać.
— Ja już przecie teraz jestem strasznie bogaty. Ja jestem w Berlinie w gimnazyum — mam guwernera, kamerdynera, dwoch lokai, kucharza, kuchcika, dwóch chłopców stajennych. Nazywają mnie „der reiche Fitzi“, to jest bogaty Fitzi, albo „bawełniany książę“.
Dziewczyna słuchała osłupiała.
— Wydaję, ile chcę. Ojciec powiedział guwernerowi: niech Filip ciska pieniądzmi. Tylko w ten sposób my możemy wejść w świat.
— Nie rozumiem. Niby w jaki świat?
— Bo widzisz — mój dziad był takim samym robotnikiem, jak twój ojciec.
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.