— Chory jesteś! Po doktora! — zwrócił się stary Neftze do lokai, którzy biegli za Filipem i dziewczyną, ale zatrzymali się u drzwi kancelaryi, nie śmiejąc wejść.
— Doktora?! — zawołał Filip. — Naco? Jej — zapóźno, mnie nie trzeba! Jeśli komu potrzeba doktora, to tobie, ojcze, ale ja sam ciebie uleczę! Wilhelmie Neftze, właścicielu fabryki bawełny, wzywam cię, zwróć pieniądze, które wydarłeś nędzarzom, oczyść imię twoje z hańby i padnij na kolana przed tą dziewczyną, przed tą chorą, złodziejką i prostytutką, błagając ją o przebaczenie tak, jak ja przed nią padłem!
Stary Neftze wybuchnął śmiechem — szerokim ogromnym śmiechem prostego człowieka, ale śmiech ten podziałał jak uderzanie szpicrutą na szalejącego chłopaka.
— Ojcze! — krzyknął przeraźliwym głosem. — Krzywdzić jest zbrodnią, ale szydzić z nędzy, którą się wywołało, jest podle!
Twarz Wilhelma Neftzego z ceglastej stała się białą. Przez chwilę drżał, potem poskoczył ku synowi i trzasnął go w twarz. Filip zatoczył się, oparł o kasę wertheimowską i krzyczał w uniesieniu: Bij! A wiesz, jak cię nazywają? Łotrem! Złodziejem!... Ponowny raz zamknął mu usta. Wilhelm Neftze zwinął dłoń w pięść i straszliwy cios byłby spadł na czaszkę syna, ale Józia Pa-
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.