Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/107

Ta strona została przepisana.

że sokół już blizko kościoła; porywa strzelbę mierzy, a z odgłosem wystrzału, upada pod wielki kamień sokół z gruchotanem skrzydłem. Przybiega w to miejsce i dostrzega, że pod tym kamieniem roztwarła się niezmierzona przepaść. — Daje znać braciom: ci przynieśli sznur długi i łuczywa dosyć; uwiązali go i z zapalonemi drzazgami spuścili aż na dno. Ciemno było z początku, a smolne łuczywo oświecało tylko ściany wilgotne i brudne. Aż nagle ukazała się piękna kraina; kwitły tam kwiaty ciągle bez zmiany i zawsze zielone drzewa.
Wśród tej krainy stał wielki zamek, cały z muru i kamieni: żelazna brama stała otworem. Śmiały młodzieniec na zamek wchodzi; a pierwsza izba miedziana. W niej siedzi panna, zloty włos czesze, co włos upadnie, zabrzęczy. Widzi, że gładka, białego ciała, oczu sokolich, złotego włosa: rozmiłowany klęka i prosi, czy go nie przyjmie za męża. Piękna dziewczyna oddaje rękę, ale zarazem ostrzega, że wpierw nie może wnijść na ziemię, dopóki jej matkę czarownicę nie zabije. Lecz niczem więcej zabić nie zdoła, jak tylko mieczem, co wisiał w zamku; a miecz taki ciężki, że go nie dźwignie!
I poszedł dalej. W srebrnej komnacie siedziała siostra rodzona, srebrny włos czesze, co włos upadnie, to brzęczy, jakoby strona. Ta miecz podała, ale nie dźwignął, napróżno wytężał siły; aż trzecia siostra dała mu kropli, co mocniejszym człeka robią. Wypił jednę, lecz nie dźwignął; wypił drugą, podniósł trochę; za trzecią