Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/16

Ta strona została przepisana.

godzina, kiedy mnie urodziła matka! Zawsze sam, żyję jak pustelnik; bo ludzie uciekają przede mną! I otarł łzy, co zwilżyły nieszczęśliwe oczy.
Nagle usłyszeli na dziedzińcu głos ludzki wzywający ratunku. Zadrżał pan domu: tak dawno niesłyszał obcego głosu, stary sługa wybiegł z komnaty, a za nim pan uroczny z lampą w ręku.
Przed samą sienią stały sanie kryte: obok nich stał sędziwy człowiek, wołając ratunku. Skoro ujrzał wychodzących ze światłem, wyniósł z sani omdlałą żonę; a stary sługa pomógł wysiadać przestraszonej, młodej i pięknej córce.
Przyłożono drę wek na komin, otrzeźwiono zemdlałą matkę: pan domu radosny i wesoły, dobył zapleśniałych butelek węgrzyna i suto sędziwego ojca pięknej córki raczył.
Stary sługa, uśmiechał się skrycie, patrząc na radość i wesołe lica swego pana, które zawsze ponurość i smętek od kolebki osiadał.
Gość przybyły, rozgrzany starym węgrzynem, opowiadał, jak w drodze zaskoczony burzą, zmylił z drogi; a po długiem błądzeniu, napotkawszy gromadę zajadłych wilków, zaledwie uciec potrafił, i schronić się na podwórze białego dworu.

III.

Zegar ścienny uderzył pierwszą po północy: stary Stanisław drzemał przy kominie, pilnując ognia, gdy zaskrzypnęły drzwi od sypialni pana i wyszedł uroczny, nierozebrany wcale. Sługa zdziwiony, przetarł oczy i pomruknął, snem rozmarzony: