Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/38

Ta strona została przepisana.

jak szary zając! Zaledwo wbiegł do komnaty, chrzęst zbroi własnej, oręża, co się zaszczerbił zwycięstwami, i brzęk srebrnej ostrogi na nowo go trwoży: zrzuca więc pancerz i szablę, pada na loże zmęczony.
Dawniej we śnie marzył jeno to o bójce, to o łupach: teraz we śnie jęczy smutnie i na każde psa szczekanie albo hasło swojej straży, co przy ognisku na baszcie, czujnie strzegła przed napadem, drży jak dziecię i w poduszkę chowa oczy wystraszone.
Wkrótce poganie otoczyli zamek: rycerze i czeladź czeka na pana, co im przewodził do bitwy i do zwycięstwa. Ale czekają na próżno! On mężny rycerz, usłyszawszy szczęk oręża, gwar żołnierzy, rżenie koni, uciekł na zamku poddasze, i stąd dopiero dojrzał mnogie pogańskie zastępy.
Wtedy przypomniał sobie dawne wyprawy, zwycięstwa i sławę imienia swego. Jak bóbr zapłakał rzewnemi łzami, westchnął i mówi żałośnie:
— Bożeż mój, Boże! daj mi odwagę, przywróć mi siłę i męstwo! Sztandary moje na polu bitwy już powiewają od dawna; a pan ich, dawniej zawsze na czele, dziś jak dziewczę bojaźliwy, z dymnika swojego zamku, patrzy na zastępy swoje! Wróć mi serce, by nie drżało — wróć mi siłę, abym zbroję mógł udźwignąć! Odżyw ciało czerstwością i daj zwycięstwo.
Wspomnienia te budzą go jak ze snu: wraca » spiesznie do komnaty, chwyta zbroję, dosiada rumaka i wyjeżdża przez bramę. Strażnik z radością powitał pana, i brzmieniem trąby zapo-