Strona:Kazimierz Władysław Wójcicki - Klechdy starożytne podania i powieści ludowe.pdf/52

Ta strona została przepisana.

Pleła len w ogrodzie, kiedy się na nią zaczaił i grabkami nietoperza przyciągnął ku sobie. Zosia milej na niego patrzała, a Jonek uradowany całował owe grabki. Był pewny, że go kocha: chciał więc przyjaciela: upodobał sobie młodego Ziębę i z tym się wkrótce zaprzyjaźnił. Znała go dobrze i Zosia, a kiedy obaj przychodzili do niej razem, zawsze witała uśmiechem. Już Jonek myślał o weselu i zadumany usiadł za kopicą siana, kiedy za drugą szmer usłyszał. Ciekawy zakrada się, patrzy i widzi, jak Zosia siedzi razem z Ziębą, układając z sobą o dniu swoich zaręczyn. Rozgniewany złamał grabie i nie chciał ani przyjaźni ani miłości.
— »Na co mi piszczałka i grabie kościane!« Zawołał ze łzami: tamta mnie zmęczyła, bom musiał nieochoczy skakać, i nastraszyła widmami; a temi przyciągałem Zośkę na próżno, by z wiatrem wszystko do czarta poszło Lepiej postarać się o pieniądze i zobaczyć, co też się ze mną stanie.«
Nazajutrz była wigilia do świętego Jana. Jonek nie nocował w chacie: napróżno go wyglądała matka! Burza okropna poblizki las wyłomała; pioruny kilka domostw i stodół spaliły. Już blizko południa, wrócił do chaty Jonek, spocony i drżący: był blady i oczy miał obłąkane. Napróżno mu stara matka postawiła miskę klusek ze słoniną, jeść nie chciał. Matka się modliła, a Jonek oddychał ciężko; lecz czasami się uśmiechał, bo pobrzękiwał złotem w kieszeni.