inteligenta zmuszonego do pracy biurowej, inaczej zaś inteligenta wolnych zawodów: adwokata, lekarza, aptekarza.
Inteligent pracujący w biurze, zajęty przed wojną w innym zawodzie, urzędnik biurokracji przedwojennej stanęli przed tą samą co robotnik perspektywą: zdechnąć na głodowej pensji albo nie porzucając biura dla swojego bezpieczeństwa osobistego — jakoś sobie poradzić. Nie zdechł, zdaje się, nikt, biedowało wielu, ale większość poradziła sobie niezgorzej. Ulica miejska była dobrze ubrana, moda zmieniała się w miarę lat, cukiernie i miejsca rozrywek miały swoją stałą, chociaż nieliczną w ogólnej proporcji klientelę. Obserwator powierzchowny, który oglądał Generalne Gubernatorstwo po innych krajach okupowanych, powiadał, że tu panuje dobrobyt. Niemcy gubernatorscy w bezgranicznej głupocie, pysze czy nienawiści przypisywali naturalnie ten stan swoim zabiegom. Trwało wśród nich, szczególnie w głębi Rzeszy (odwrócony mit Saksów) przekonanie, że Gubernatorstwo jest krajem mlekiem i miodem płynącym. Był to gruby błąd optyczny, ale kto przesuwał się po powierzchni naszych miast, kto widział pantofle na korkach, a nie rozumiał afiszów z listami rozstrzelanych, kto przejeżdżał pospiesznym do Berlina, a nie kolejką handlową od Piaseczna czy Kocmyrzowa, ten do takiego błędu był predestynowany.
Urzędnik i inteligent zażegnali groźbę w ten sam sposób co robotnik: handlem. Handlem jednakże innego typu, nie tak bliskim dna nędzy i wywózki, jak handel tamtego rodzaju. Zażegnali handlem polegającym na niesamowicie rozwiniętym systemie pośrednictwa. Pośrednictwo takie, jakie kwitnęło za okupacji, w normalnym życiu gospodarczym jest wykluczone. Z chwilą bowiem kiedy źródło towaru jest legalne i jego przeznaczenie również legalne, nie trzeba aż tylu pośredników. Tymczasem tutaj obydwa
Strona:Kazimierz Wyka - Życie na niby.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.