Strona:Kazimierz Wyka - Życie na niby.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

wana w przydziale za kilkanaście złotych „dawała w kieliszkach“ 500—600 złotych. Metr kubiczny desek ze stu kilkudziesięciu złotych dawał dobrze ponad tysiąc etc. Naturalnie ten zarobek inercyjny, wynikający z samego posiadania towaru, dopiero wówczas dawał się w pełni wycisnąć, kiedy towar był otrzymywany obficie na poziomie cen urzędowych. To zaś zależało od dobrych stosunków z Niemcami. Interesy wspólne z nimi były najbardziej ryzykancko-inercyjne. Partia towaru ulokowana w porę i z należytym zyskiem pozwalała na długi czas wracać do spokojnego gniazda za sklepem i czekać na nową sposobność łupu. Pozwalała również to gniazdo zapełniać nowymi meblami, lichymi obrazami, a spiżarnię... Nie był to więc handel, lecz skoki za łupem, połączone z sytym mruczeniem w przerwach.
Doprowadzając naszą analizę do krótkiego wniosku możemy orzec, że ani jeden z powodów, które za czasów okupacji nadały kupiectwu polskiemu wyjątkowe stanowisko, nie był postępowym i posiadającym trwałość powodem. Samo swe szerokie miejsce zawdzięczało kupiectwo doraźnemu i okrutnemu kaprysowi okupanta. Ten kaprys z chwilą zwycięstwa zostałby natychmiast odwołany i tylko chęć mydlenia oczu sprawiła, że opuszczone sklepy nie nosiły napisów, widniejących w Gdyni, Poznaniu czy Łodzi: zarezerwowane dla żołnierzy frontowych. W zaufaniu, jakim polski handlarz odpłacał okupantowi jego łaskawy kaprys, była zdumiewająca krótkowzroczność, świadcząca, że przeciętny mieszczuch jest typem najbardziej wyzutym z wyobraźni społecznej i narodowej. Znajomość stosunków w Rzeszy, nikomu nie tajna, gdzie polski stan trzeci został doszczętnie zlikwidowany, winna mu była otworzyć oczy, jak przez porównanie otwierała je chłopu. Mieszczuchowi jako podstawa pewności życiowej wystarczyło to, że on jeszcze handluje,