w ogóle wprowadzić do nich jakiejkolwiek załogi. Nie chcą wierzyć mojej opowieści. W Krzeszowicach normalnie Niemcy i normalnie bimber po długim marszu zimowym. Tak bardzo normalnie, że kiedy następnego ranka — czwartek 18 stycznia — nowi przybysze z Krakowa opowiadali, że we środę był to tylko wypad, po którym czołgi radzieckie się wycofały — całkowicie wierzyłem.
Czwartek pod potarganym przez samoloty sowieckie dachem, noc w piwnicy, działa całą noc gadały nad miasteczkiem, w lasach, gdzieśmy ryli pierwsze rowy, magazyny amunicji szły w powietrze wśród fantastycznie kolorowego fajerwerku — i o świcie, w piątek 19 stycznia, na rogu uliczki, którą od wschodu już w lipcu niosły się pomruki frontu, przystanął pierwszy patrol z pepeszami. Teraz wiedziałem, że już jest na pewno i naprawdę. Przyszli drogą od Czatkowic, z północy, jak tego pragnął dogmat strategiczny całej okolicy. Poryte naszymi łopatami pola i ogrody milczały.
Opowiastka o trzech autentycznych godzinach, wiem to nie mniej dobrze, jest opowieścią ziarnka piasku o tym, co czynią fale.
26 grudzień 1946 r.
Strona:Kazimierz Wyka - Życie na niby.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.