w błahej mieścinie pokuckiej porzucił swoje granice, skoro od wschodu ruszyło plemię drugie. Prezydent na obcej ziemi ukazał cudzoziemski paszport. Marszałek wojsk zgubił gdzieś buławę. Kardynał dusz nieśmiertelnych pobłogosławił je przez graniczny szlaban. Ja nie szydzę, tylko wspominam. Szydziła historia.
Odpędzone od granic, jakich usiłowały bronić, wojska w głębi kraju walczyły z wrogiem, którego miały dosięgnąć w jego własnej stolicy. W szkołach polskich niszczył on zbiory i rozpruwał wypchane ptactwo. Palił książkami lub załatwiał w nie potrzeby naturalne. Ludność cywilną rozstrzeliwał jako sprawców wojny. Żydów wypędzał na rynki miasteczek z miotłą w ręku, ażeby nauczać czystości. Szedł wspaniałomyślny dla pokonanych i przestrzegając wszelkich praw wojny. Nocami auta wywoziły łupy: futra i rzeźby, ubrania i zboża, czego nie zdołały zrabować swojskie hieny.
W kilka tygodni nastał przeciętny, zwykły dzień Generalnej Guberni. Trwa już trzy lata. Od chwili najazdu na Związek Radziecki rozszerzył się ten dzień na olbrzymie tereny, od Leningradu po Rostów. Kilkadziesiąt milionów ludzi przynależnych do wielu narodów musiało się w nim jakoś urządzić. Przez miasteczko moje przelatują bez postoju urlauberzugi — Charków — Kolonia. Na trawnikach przed Haus Kressendorf, siedzibą gubernatora Franka, ścielą się i śpiewają jak pawie barwami rabaty tulipanów sprowadzonych z Holandii, nim jeszcze Francuzi skapitulowali. Do jakiegoż to widowiska dekoracje?
Przeciętny, zwykły dzień. Pokonany dwudziestokilkumilionowy naród nie posiada ani jednej własnej gazety. Zwycięzca zapowiada, że stan taki jest początkiem normalnej w tej sytuacji wieczności. Naród ten nie posiada ani jednej drukarni własnej. Mogą się ukazywać tylko podręczniki porozumiewania się ze zwycięzcą. Żadnego
Strona:Kazimierz Wyka - Życie na niby.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.