Strona:Kazimierz Wyka - Życie na niby.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

orientowali w istotnej proporcji sił pomiędzy doszczętnie rozbrojonym i okupowanym narodem a najeźdźcą, nawet kiedy ten słabnął, nawet kiedy już był bity. Mało też wiedzieli, że w porównaniu z resztą gubernatorstwa żyją właściwie, chociaż każdego dnia z bezsilnością oglądali ofiary, w powietrzu wolności. Cóż dopiero w porównaniu z obszarami wcielonymi do Rzeszy!
Przeczuwali natomiast, i przeczuwali słusznie, że losy polityczne kraju będą się rozstrzygać na tej wyspie. Dlatego w pierwszych dniach lipca miasto było znużone i zdezorientowane. W sposób oczywisty kruszyła się londyńska koncepcja zwycięstwa. Wolność nadciągała drogą najprostszą i najbardziej logiczną: z armią radziecką, z oddziałami polskimi u jej boku. Armia ta w rozpędzie wiosennej ofensywy zbliżała się już do Bugu. Wszystkie ofensywy frontu wschodniego dokonywały się skokami. Nietrudno było przewidzieć, że i ten skok wiosenny gdzieś utknie. Do serca Niemiec było jeszcze daleko. Któż przypuszczał, że utknie właśnie na Wiśle, że na wiele miesięcy przekroi Warszawę? Że Syrena na Wybrzeżu Kościuszkowskim stać będzie w linii okopów?
Był czas przed ostateczną decyzją. Decyzja wymagała zerwania schematów, które zdążyły narosnąć i zeskorupieć w latach okupacji. Skupione, znużone miasto przeczuwało, że decyzja padnie ponownie wprost na jego mury. Że wojna na ziemiach polskich, swój finał we wrześniu 1939 roku mając w stolicy, finał drugi mieć będzie również na jej ulicy. A tymczasem na dzień przed powstaniem koneser Norwida wydawał mityczny odtąd zbiór nieznanych utworów poety. Do ostatnich dni z dworów ziemiańskich zwożono do stolicy cenne obrazy, rodzinne pamiątki, książki. Warszawa uchodziła powszechnie za miejsce bezpieczniejsze. Wyspa zaczynała się dołączać do lądów ogarniętych wojną, a nie przestawała być wyspą.