Strona:Kazimierz Wyka - Życie na niby.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

o gęstym już mroku lokomotywa przytoczyła bardzo wolno przed sobą olbrzymi łańcuch węglarek. Był dłuższy od wojskowej rampy, popychano go opróżniając kolejno. Nad ścianami wagonów poruszały się grudy nie widzianego dotąd węgla. Nie od razu spostrzegliśmy, że to głowy ludzkie. Kiedy grudy zaczęły coś pytać, wyglądało to na pomyłkę. Od transportu szedł smród. Deszcz o wieczorze rozpadał się na dobre, godziny nastały bardzo ciemne, i rozpoczęła się noc, której nie zapomnę do końca życia. Całą tę noc podjeżdżały wozy. Konie szarpały się w ciemnościach. Pracowały kolby. Chłopi targowali się z przybyłymi i wybierali lepszych klientów. Gubiły się i skamlały dzieci. Palono ogniska, krążyła butelka z wódką, kiełbasa z chlebaka. Jedzono oglądając się podejrzliwie: kto nadchodzi, czy głodny? Padało pytanie: „Duże to miasteczko? Czym tu można zahandlować?“ Ostatnie trupy z transportu pogrzebano na poprzedniej, o sześć kilometrów odległej stacji. Granatowi policjanci przechodzili wzdłuż węglarek i wyciągali zatłamszonych starców. Transport pochodził z centrum miasta, z okolic Złotej i Siennej, był wyjątkowo obfity w starców i dzieci. Tak powiadali przybysze. Że wyjątkowo obfity. „Jak nam tyle tych dzieci i starych naładowali, to już myśleliśmy, że na pewno jedziemy do gazu. I ciągle ktoś z młodszych uciekał. A tu widać, że niepotrzebnie. Eskorta strzelała!“
Ta noc od razu wówczas wydała się dziwnie podobna do nocy wrześniowych sprzed pięciu lat. Dwie jesienie zaczęły się nakrywać poprzez wszystkie dzielące je lata. Znów waliło się nierozumne, pozbawione jakiegokolwiek podobieństwa z przeżyciami innych narodów nieszczęście — tak samo jak było pozbawione tamto z września. Znów na ciasny, ileż ciaśniejszy niż jesienią 1939 obszar, ograniczony linią frontu, przyczółkami na Wiśle, a granicą Rzeszy biegnącą tuż za Łowiczem, Radomskiem i Często-