Strona:Kazimierz Wyka - Życie na niby.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

chową, wylewała się z rany ropa ludzka. Zaciekała do każdej wsi. Kto z mieszkańców Warszawy nie poznał pierwszej jesieni prawdy o polskiej prowincji i wsi, ten jej zaznał drugiej jesieni. W jeszcze dotkliwszych warunkach, chociaż bez wojny lotniczej. Bo obszar przeznaczony na to, ażeby wsiąknęła doń ropa, był równocześnie traktowany jako teren przyfrontowy. Rządziła nim obca armia, dbając tylko o swój militarny punkt widzenia. Demontowano pospiesznie fabryki, wywożono tabor kolejowy, na terenie Generalnego Gubernatorstwa pozostawały tylko wierzby, bunkry i zgnębieni do ostateczności ludzie.
Rozmiar ponownego doświadczenia był drugiej jesieni jeszcze bardziej okrutny — przez kontrast. O krok stała wolność. Całe już kraje europejskie wyzwolone od najazdu faszystowskiego podnosiły broń przeciwko najeźdźcy, a tutaj? Czyżby gorzkim przywilejem historii na tych ziemiach było to, że za głupotę rządzących, za ciasnotę egoizmu klasowego, za własną ślepotę rządzonych, za wygodę schematów myślowych nie kontrolowanych, póki sama historia nie sprawdzi ich z bezwzględnością, jaką do wszystkich spóźnionych stosuje, zwykły człowiek w tym kraju płacić musi potrójną cenę cierpienia, marnotrawionego bohaterstwa?
Koniec wojny, jej ostatnia jesień, okazywał się na ziemiach jeszcze nie wyzwolonych równie zamącony, równie mało podobny do przewidywań, jak jej inauguracja. Tym razem przecież człowiek odpowiadał inaczej. Zaciskał twardo zęby i chociaż bolało — zdzierał skorupy.


XI

We wszystkich okupowanych przez Niemcy krajach siła oporu ideologicznego przeciwko najazdowi faszystowskiemu przeradzała się w opór zbrojny. Jego kierownicy