Strona:Kazimierz Wyka - Modernizm polski.djvu/360

Ta strona została przepisana.

Pałuba jest jak gdyby równoczesną odpowiedzią na Próchno, odpowiedzią utrzymaną ściśle na terenie zagadnienia dekadentyzmu, bo w tym samym czasie padały odpowiedzi z innego tonu — odżycie romantyczno-wieszczej tradycji problemowej u Wyspiańskiego i Żeromskiego. Od tej strony oglądana Pałuba, aczkolwiek zrywa z nawyczkami stylu, jest bardziej modernistyczna niż Próchno, ponieważ autor jej nie wierzy w załamanie się analizy i komplikacji, z jakiego zrodziła się skarga Berenta. Ukazuje, przynajmniej w stanie próby, do jakich atomów dojść winna destrukcja psychologiczna, by mieć prawo, jeśli nie do znużenia, to do świadomości, iż osiągnięte zostały granice, których przekroczenie dekadenci niesłusznie zapowiadali. Stąd kpina i ironia w traktowaniu przezwyciężeń i załamań, jakie się w Polsce dokonały, nim w ogóle analiza doszła do prawdziwej komplikacji[1]. Irzykowski zupełnie więc nie przesadził, kiedy po latach oświadczył, że jedynym konsekwentnym dekadentem w Polsce był on, który kieliszka wódki z Przybyszewskim nie wypił[2]. Bo dekadentyzm typu Próchna jest dla Irzykowskiego, żeby tak rzec, dekadencją dekadentyzmu, jak najwyraźniej wynika z takiego określenia:

Dekadencją naprawdę było i jest zawsze jeszcze to, że zamiast afirmować szczyty inteligencji, analizy wyrafinowania, komplikacji, zamiast kryzys intelektualny, a nawet jego chwilowe jarzmo kaudyńskie, uważać za konieczną fazę
  1. „Ludzie subtelni i czuli zaczęli zazdrościć półgłówkom, zaczęli szukać odżywczych soków, bredzić o kwietyzmie, chorobliwości, wybujałościach cywilizacji, aż wreszcie zgodnie stwierdzono, że się jest do niczego, a za jakiś czas, że się już jest na drodze do poprawy i czynów. Niektórzy pozowali tylko i uznawali się za niedołęgów — dla honoru, inni cierpieli i gryźli się wewnętrznie... Ludzie robili dziwne rachunki sumienia, rodzili dopiero teraz myśli, które przychodziły na świat z gotowym piętnem: jesteśmy złe, wyklęte, niepotrzebne, ohydne. Taką jest obłuda, a bliskość końca wieku poddawała tym wzgardom taką ładną, dobrą nazwę: schyłkowcy, findesiecliści; ba, ta nazwa sama już była dowodem” (Pałuba, s. 169). Nawiasem mówiąc, charakterystyka nastrojów schyłkowych doskonała. Por. również s. 475: „Równolegle na wzór Francji imitacja przełamania nauki, realizmu, pary i elektryczności — wiwat fantazja, uczucie, pierwotność... Modernizm nie może wypowiedzieć ostatniego słowa i wyperswadować, że jest właściwie siłą, już go przekrzyczeli inni, hasło: «hajże na cywilizację», w imię którego modernizm zwyciężył, okazuje się obosiecznym, obraca się przeciw tzw. dekadentom”.
  2. K. Irzykowski Walka o treść, Warszawa 1929, s. 276.