prowokować do poetycznego, a zarazem ironicznego obcowania z narodowymi świątkami miasto, w którym: jak zabawa z Barraultem, to w piwnicy byłych dziedziców pałacu opiewanego przez Marcina Bielskiego! Jak taszysta, to w budowli, sprzed której Twardowski wzlatywał na księżyc! Jak czekanie na Godota, to w kombinezonie robociarskim z Nowej Huty i naprzeciwko miejsca, gdzie kazał był ongiś apostoł z Pragi!
Takie właśnie elementy i w podobnych proporcjach uruchamia poemat o Krakowie. Dlatego tak ściśle splatają się w nim narodowy zielnik z Wawelem, ściśle, zabawnie i ironicznie. Papuga to królowa Bona, żubr ma czerwone oczy chytrego Litwina Jagiełły, nietoperz czuwał w Łokietkowej grocie — i tak dalej. Aż do spraw, które dla pokolenia dziadów i ojców będąc jeszcze wspomnieniem z rzeczywistości, w tej generacji znajdują się już na podobnej odległości historycznego stereotypu:
wyspiański
na łączce wklęsłej
na białych kwiatkach
szmaty rozwija
słój z maścią
już stoi
z drzewa go
podgląda
chichoczący stańczyk
i żółty
przesuwa się obłok
to legionista z 1914
nóg szuka
po dziuplach
i naraz
zaczyna grać
marsze do księżyca
austrowęgier
gramofon w okopie
w plątaninie nut
z brązowego drutu