z szmat im żebro lśni na żebrze,
każdy siedzi, każdy żebrze.
Komu bida — do nich należ.
Przejdzie pani — rzuci halerz.
Przejdzie financ, co się upasł —
komu areszt, komu ciupas.
W mieście Lwowie domy różne,
z wierzchu szklane, w środku próżne,
spod nich wędlin całe mendle
jak spod kloszów patrzą zwiędłe.
Po Dniestrze jeszcze dwie przedłużki i dostawki polityczne Polska ziemia. Parcelacja wielkiej własności, kolonizacja chłopem polskim, pacyfikacja wsi ukraińskiej ułanem poznańskim... Tego „hułana” jak gdyby zapowiedział panu Gruszczyńskiemu Wernyhora. Ukraiński rękaw — to znów wrzesień 1939, zaleszczycka szosa i banderowscy rezunie. Wreszcie dośpiew liryczny w kursywie.
Wiele wody przepłynąć jeszcze musi w Wiśle i Bugu, Dniestrze i Dnieprze, zanim spłyną wszystkie urazy, wszystkie krzywdy, wszystkie nienawiści. Tym rychlej spłyną, im jawniej i odważniej będzie o nich mowa. Aż prawdą zupełną staną się wersety ze Żmii Słowackiego, jeden więcej fragment jego ukraińskiego dziedzictwa, położone jako motto. Nie jest obowiązkiem polskiego poety wypominać sąsiadowi lata okupacji hitlerowskiej i pierwsze powojenne. Stąd w cyklu omawianym tylko na krótko pojawia się to złowrogie nazwisko i jego ponury ślad, nad Sołokiją, nad Sanem, w Bieszczadach jeszcze nie zatarty. „W czeluść nocy otwartą obłąkany z toporem chłop. Bandera zaciąga warty w zbójecki, wilczy trop.”
Wyliczone fragmenty już niewiele dorzucają do sylwetki nie znanego dotąd autora. Utwierdzają przekonanie o jego liryzmie i gorzkim wzruszeniu nad tym, co dzieliło narody polski i ukraiński. Dorzucają zaś tyle realiów, tyle świadectw doskonałej orientacji faktograficznej w problematyce stosunków polsko-ukraińskich, że powstaje pytanie — czy to debiut naprawdę, czy to debiut pozorny?
To znaczy występ poetycki młodego człowieka, niezwykle oczytanego i obznajmionego z faktami z zakresu tych stosunków, od Słowackiego do Bandery, od „Gromady Humań“ do ruchu szlachty zagrodowej, jednego z najbardziej bzdurnych posunięć