Z mrowiska bezskrzydłych aut wyfrunie ich czysty pęd: aeroplan.
(Cztery strony)
Z miliona złożonych do modlitwy palców wzlatująca przestrzeń!
(Notre-Dame)
Na najdawniejszym etapie poetyckiej wędrówki, oprócz bezpośrednich haseł i zawołań, nowe obrazy pojawiały się tylko w takim opracowaniu słownym. Nie są one szczególnie znamienne dla Przybosia: ich źródło bije w stylu Peipera. Są to obrazy tylko wiedziane, absolutnie niewyobrażalne, intelektualistyczne w swoim założeniu. W jakimś sensie, mimo dużej na ogół zwięzłości, posiadają charakter retoryczny. Ich przeciwieństwo stanowią układy takie:
błysk za błyskiem (zaświecają) wprawia w ciemność szyby
(Miastu votum)
samolot odrywa się od rzęs, ląduje jak łza jasno na widnokresie
(Eiffel)
Układy takie od razu w poezji awangardowej uderzały swoją nowatorską trafnością. Są one absolutnie widziane. Jeżeli patrzeć słusznie, bez nawyków poezji tradycyjnej czy wyobraźni kształconej na dawniejszym malarstwie, są to obrazy, które tylko w sposób nazwany przez poetę mogą być widziane. Ten jest szczebel najbardziej wiedziany i najdokładniej widziany obrazowania Przybosia. Między tymi krańcami rozłożyła się jego poezja.
Najpierw dokładniej o pierwszym z owych szczebli, skierowanym ku poetyckiej wiedzy o przedmiocie. Jesteśmy pod pomnikiem w chwili uroczystej:
Dachy — obłupione przez dozorców pasami na flagi,
ulice — wycelowane w pomnik,
waltornie wyryczały gromadę, capstrzyk stado wytupał,
chór —
i pode mną wzbił się dom i stał nagły.
(Pomnik)
Jesteśmy w katedrze Notre-Dame:
— tam na kluczu sklepienia
drga zamknięty pęd strzał —