Tadeusz Różewicz jest tematem niniejszego artykułu w sposobie dwojakim. Jako autor dziesiątego z kolei swego zbioru Formy, który, by dalej nie powtarzać oceny, uważam za najdojrzalsze zjawisko poetyckie roku 1958. Jest także owym tematem jako bohater główny studium wersologicznego. Wersyfikacja Tadeusza Różewicza wśród współczesnych metod kształtowania wiersza („Pamiętnik Literacki“ 1958, z. 3) pióra Zbigniewa Siatkowskiego, ucznia najwybitniejszego dzisiaj znawcy wiersza polskiego, prof. Marii Dłuskiej.
Ponieważ koledzy pisarze nie zwykli czytywać wystąpień polonistycznych, o ile takowych wykpić nie można, bądź krytycznych, o ile nie donoszą one o ostatnich wahaniach kursów na giełdzie literackiej, więc studium Siatkowskiego nie tylko zasygnalizuję, ale i streszczę w głównych obserwacjach i wnioskach autora. Wszystko dlatego, że pisząc te słowa czytam jednocześnie jakże rozsądny felieton KTT Trochę melancholii („Nowa Kultura“ 1958, nr 46) o odciętej od świata willi Tomasza Manna i o tym, że żaden pisarz polski w niej by nie zamieszkał — z obawy przed giełdą i kawiarnią. „Jeśli codziennie nie krzyknę, że jestem, że żyję, dowiem się z gazety, że pochowano mnie żywcem i że się skończyłem. Co drugi pisarz w Polsce budzi się z przerażeniem, czy przypadkiem przez noc się nie skończył. Histeria? Ależ oczywiście! Powodem jednak tej histerii jest fakt, że w Polsce nic się nie sumuje i wszyscy bez wyjątku są nędzarzami na dorobku.“
Zaś Różewicz pod hałdami siedzi w swoich Gliwicach poza sferą kawiarnianej giełdy i zawodowej histerii. Być może, także i dlatego pierwszy ze swojego pokolenia wchodzi na warsztat polonistyczny. Ba! Spotykamy u niego tekst, który do dokumentacji pewnego głośnego wydarzenia trzeba włączyć na osobliwym miejscu. Tekst datowany i określony: listopad 1956 (na