Po gniew, moja pieśni, najgłębiej
w serce ziemi się wwierć,
by te słowa zabrał niejeden,
jak lonty dynamitowe,
na Hutę Bankową, na Reden...
— Zapalać! Gotowe? — Gotowe!
Wygląda, że sytuacja niemożliwa, by się w niej kryło echo tradycji poetyckiej. Tak dalece dopasowana realnie do owej chwili, kiedy górnik ma odpalać sznur wiodący do wgłębionego w ścianę ładunku. Ale zarazem sytuacja-symbol: wybuch rewolucyjny, ostatnia przed wybuchem chwila. Taką zaś sytuację-symbol zna tradycja poetycka i jakże podobnie w materiale słowa ukształtował ją Wyspiański. Oto podchorążowie, pod pomnikiem łazienkowskim Sobieskiego zebrani, słyszą strzał i za chwilę wyruszą do boju.
PODCHORĄŻY
To Wysocki już wyszedł z ogrodu,
Wystrzałem sygnał wam dał.
GOSZCZYŃSKI
A pokłońmy się białemu królowi...
PODCHORĄŻY
Gotowi?!
NABIELAK
Gotowi!
CHÓR
Gotowi!
(Wybiegają.)
Tak ostrzeżeni i pouczeni przez samego poetę, wracamy do pytania, kto być może swoim śpiewem wywabił Hawrań z Muraniem? Czy nie jest to przypadkiem owa para, która nawołuje się u Tetmajera w takich dialogach juhasa z pasterką, jakimi są Na hali o świcie, Stary las (Poezje, seria VII). Zwłaszcza w tym drugim duecie lirycznym, który się rozgrywa, jak u Broniewskiego, „wysoko w górach, w słoneczny, przemgławiony dzień”. Pasterka pyta (przestawiłem zwrotki):