to ona mu odpowiadała:
Z tamtej strony wody stoi hopiec młody,
kieby mi go dali, pościłabyk środy,
środy byk pościła, piątki byk susyła,
kie mi go nie dadzom, tobyk sie zabiła...
A kiedy on zaśpiewał:
Nie bój sie, Hanicko, zradzenia mojego,
jakby ja cie zradził, mnie by Bóg samego!
to ona mu odpowiadała:
Ani mie, ani mie ten Wojtuś nie minie,
co owiecki pasie na kosodrzewinie!...
A inne dziewczęta to jej śpiewywały często:
Poznać tys to, poznać, wto kogo rad widzi,
z daleka sie śmieje, z bliska sie go wstydzi...
A echo się głosiło po Kościelcu i każdy kwiat się śmiał.
Obojętne, gdzie takie śpiewanie się odbywa. Czy na Hali Gąsienicowej, pod Kościelcem, jak u Tetmajera. Czy gdzieś w górnej partii Doliny Jaworzyny, po drodze na Koperszady, z widokiem na ostrą parę Hawrania z Muraniem. Zawsze to jest śpiewanie z podobnej przyczyny i o podobnym echu. Broniewski znał Na Skalnym Podhalu Tetmajera, podobnie jak świetnie znał wszystko, co w literaturze polskiej godne jest pamięci. Jego krótki zaśpiew pastersko-miłosny to na pewno przyciszone echo eposu tatrzańskiego Tetmajera.
Świadomości artystycznej Broniewskiego czy chociażby kryptoświadomości jego nie będę przypisywał ogniwa literackiego, które ów zaśpiew pasterski łączy z poezją gramatyki widoczną w Hawraniu i Muraniu. Co innego z interpretatorem i historykiem literatury. Bywa on jak rzemieślnik brakujące a konieczne ogniwo wprawiający w kratę. Istnieje krótka nowela Władysława Orkana Południe (w tomie Herkules nowożytny, 1905). Podobnie jak w Tatrach, lecz u Orkana w jego rodzimych Gorcach, między zboczem Turbacza a Sucharza, śpiewa do siebie młoda para pasterska. Juhas jedną dziewczynę — niechaj mówi Orkan: „poznał od razu głos Tekli, którą łońskiego roku na Spalonem, pasąc z nią woły, przyniewolił sobie, a potem jej odniepadł dla Haźbiety”. Więc śpiewa teraz dla Haźbiety, Elżbiety. „I na oczach stanęły mu te liście bukowe, na których se ją przyniewolił, i te owce białe, które ich obstąpiły jako świadki...”