Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

dzi. Stanął jak wryty na tropie, węszył tu i tam, usiłując uchwycić ponownie cienką nić, telegraficzny prąd, który go tak poruszył. Chwila niepewności — i znów odnalazł nić, a wraz z nią przypłynęła teraz gwałtowna fala wspomnień.
Dom! Oto co znaczyły te pieściwe wezwania, te łagodne podmuchy unoszące się w powietrzu, te niewidzialne rączki, które starały się pociągnąć Kreta w jednym kierunku! Dom musi być w tej chwili zupełnie blisko. Jego dawny dom, opuszczony w pośpiechu i nigdy nie nawiedzony od dnia, kiedy Kret poraz pierwszy odkrył Rzekę! Domowe ognisko słało dziś wywiadowców i posłów, aby go pochwycili i przywiedli. Od chwili swej ucieczki w ów pogodny ranek Kret nie poświęcił ani jednej myśli dawnemu domowi, pochłonęło go nowe życie, jego przyjemności, niespodzianki, wrażenia nieznane i pociągające. Teraz wraz z falą dawnych wspomnień, dom zarysował się przed nim w ciemności. Był ubogi, i ciasny, i licho wyposażony, ale stanowił jego własność. To był dom, który Kret sam dla siebie zbudował, dom, do którego powracał radośnie po całodziennej pracy. A najwidoczniej i temu domowi było dobrze z Kretem, tęsknił za nim i pragnął jego powrotu, przemawiał do niego za pośrednictwem węchu, słał wezwanie smutne i pełne wyrzutu, ale pozbawione gniewu i goryczy. Przypominał żałośnie, że jest tuż, bliziutko, i że tęskni za Kretem.