Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

— Idziemy odszukać twój dom, mój stary — odrzekł serdecznie Szczur. — Zabieraj się i chodź, bo to niełatwa sprawa. Przyda nam się twój nos.
— Wróć się, Szczurku, wróć! — wołał Kret, wstając i biegnąc za Szczurem. — To na nic, zapewniam cię. Nic z tego nie będzie. Jest za późno, i za ciemno, i za daleko, śnieżyca nadchodzi. I... i ja nie miałem zamiaru dać ci poznać, że tak to odczułem... to był wypadek... pomyłka. Pomyśl o Wybrzeżu, o twojej kolacji!
— Pal licho Wybrzeże i kolację! — odrzekł Szczur z przekonaniem. — Mówię ci, że odnajdę twoją chatkę, choćbym miał na tym poszukiwaniu całą noc spędzić. Pociesz się więc, stary, weź mię pod łapkę, niedługo będziemy na miejscu.
Kret, pociągając nosem i perswadując, dał się niechętnie prowadzić swemu despotycznemu towarzyszowi, który potokiem wesołej rozmowy i dykteryjek usiłował skrócić męczącą drogę i dodać Kretowi otuchy. A gdy wreszcie Szczur pomiarkował, że zbliżają się do miejsca gdzie Kret został „zatrzymany”, powiedział:
— A teraz cicho, sza! Bierzmy się do roboty. Pokaż, że masz nos. Uwaga!
Uszli jeszcze kawałek w milczeniu, wtem Szczur poczuł, że przez jego ramię, wsunięte pod ramię Kreta, przeszedł jakby słaby prąd elektryczny, promieniu-