Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

jący z ciała przyjaciela. Natychmiast oswobodził łapkę, cofnął się o krok i czekał z naprężoną uwagą.
Sygnały płynęły.
Kret stał przez chwilę sztywno wyprostowany, wzniósł w górę nos o lekko drgających nozdrzach i węszył w powietrzu.
Nagle poskoczył szybko naprzód — lecz była to pomyłka — natrafił na jakąś przeszkodę — spróbował zawrócić i powoli, pewnie, z ufnością podążył prosto przed siebie.
Szczur, mocno podniecony, następował na pięty Kreta, który niby lunatyk przeszedł przez suchy rów, przeskoczył płot i węszył za śladem w otwartym, pustym polu, oświetlonym słabym blaskiem gwiazd.
Nagle, nie uprzedzając, znikł, lecz Szczur miał się na baczności i śladem przyjaciela nurknął w tunel, dokąd Kreta zaprowadził wiernie jego niezawodny węch.
Korytarz był duszny i nieprzewietrzany, Szczurowi czas porządnie się dłużył, nim wreszcie skończyło się podziemne przejście i mógł stanąć na łapki, przeciągnąć się i otrząsnąć. Kret zaświecił zapałkę, a przy jej świetle Szczur spostrzegł otwartą przestrzeń, czysto zamiecioną i posypaną piaskiem; wprost przed nimi było frontowe wejście do domu Kreta a z boku, nad rączką od dzwonka, widniał napis: „Krecie Zacisze” wymalowany gotyckimi literami.