rzę! Nie mam nic, aby cię poczęstować — nic — ani okruszyny!
— Jak ty łatwo tracisz animusz, mój chłopcze, — rzekł Szczur z wyrzutem. — Dopiero co widziałem na kuchennym bufecie klucz do otwierania pudełek z sardynkami; a przecież każdy wie, że to oznacza bliskość sardynek. Zapanuj nad sobą, weź się w karby i chodź ze mną szukać.
Wyruszyli obaj na poszukiwanie, zajrzeli do wszystkich szaf, wyrzucili do góry nogami zawartość wszystkich szuflad i ostatecznie rezultat okazał się nienajgorszy, choć oczywiście mógł być i lepszy; znaleźli puszkę sardynek, ledwie napoczęte pudełko słonych ciasteczek i niemiecką kiełbasę zawiniętą w ołowiany papier.
— Mamy prawdziwą ucztę — zauważył Szczur, nakrywając do stołu — znam zwierzęta, które dałyby sobie chętnie obciąć uszy, aby zasiąść z nami do takiej kolacji!
— Niema chleba! — jęknął Kret z boleścią — ani masła, ani...
— Ani „paté de foie gras”, ani szampana — pochwycił Szczur szczerząc zęby. — Ale, ale, co to za drzwiczki na końcu korytarza? Prowadzą pewnie do piwnicy. Niczego nie brak w tym domu! Zaczekajno chwilę.
Podszedł do drzwi i wkrótce powrócił nieco zaku-
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.