tam, ty z latarką! Chodź no tu! Chcę z tobą pomówić. Powiedz mi, czy o tej godzinie są jeszcze u was otwarte sklepy?
— Oczywiście, proszę pana — odrzekła polna mysz z uszanowaniem. — Podczas świąt nasze sklepy bywają otwarte do późnej godziny.
— Posłuchaj więc — powiedział Szczur. — Pójdziesz natychmiast, wraz ze swą latarką i przyniesiesz mi...
Tu Szczur zniżył głos. Kreta dochodziły tylko strzępy długiej rozmowy.
— Uważaj aby były świeże... Nie, funt wystarczy... Koniecznie „Bugginsa”... nie chcę innej marki... Nie, najlepsze.. Jeśli tam nie będzie, pójdziesz do innego sklepu... Tak, oczywiście, domowej roboty, nie w puszkach... Postaraj się załatwić to jaknajlepiej.
W końcu zadźwięczały pieniądze podawane z łapki do łapki, mysz polna otrzymała wielki kosz na zapasy i oddaliła się śpiesznie razem ze swą latarką.
Polne myszy zasiadły rzędem na ławce, machając tylnymi łapkami, i dopóty przypiekały sobie odmrożenia aż łapki zaczęły je swędzić i szczypać. Kret nie potrafił wciągnąć myszy do rozmowy na ogólne tematy, przeszedł więc do spraw familijnych. Każda mysz musiała mu powiedzieć imiona licznych sióstr i braci, którzy, jak się okazało, byli jeszcze mali i dlatego nie pozwolono im w tym roku chodzić z kolendą, mieli jednak nadzieję, że wkrótce uzyskają na to zgodę rodziców.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.