miejscowych plotek i odpowiadały jak umiały najlepiej na setki zapytań, które im stawiał. Szczur mówił mało albo milczał, ale uważał czy każdy gość ma wszystkiego poddostatkiem i pilnował aby Kret niczym się nie kłopotał i nie niepokoił.
Wreszcie polne myszy odeszły z tupotem, dziękując i życząc: „Wesołych świąt”; zabierały pełne kieszenie upominków dla małych siostrzyczek i braciszków, którzy zostali w domu. Gdy drzwi zamknęły się za ostatnią myszą i ucichł szczęk latarek, Kret i Szczur podsycili ogień, przysunęli fotele do kominka, przyrządzili sobie jeszcze po jednej szklance piwnej polewki do poduszki i zaczęli omawiać wydarzenia dnia. Wreszcie Szczur, ziewając od ucha do ucha, oświadczył:
— Wiesz, stary Krecie, nie mogę powiedzieć, że mi się chce spać, gdyż to za mało; poprostu upadam ze snu. Ten tapczan na prawo pewno twój? W takim razie ja się kładę na tamtym. Cóż za rozkoszne mieszkanko! Wszystko pod ręką!
Wdrapał się na tapczan, owinął się szczelnie kołdrami i odrazu zapadł w sen, który objął go niby żniwiarka biorąca w ramiona pokos jęczmienia.
Kret, radosny i zadowolony, złożył z rozkoszą łebek na poduszce. Lecz nim zamknął oczy, pozwolił im błądzić po swym dawnym pokoju, i rozkoszować się blaskiem ognia, który igrał na dobrze znanych, miłych sprzętach lub oświetlał je spokojnie. Te sprzęty
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.