Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

sezonu; malowali i politurowali, naprawiali wiosła, zaszywali poduszki, szukali zaginionych haków i tak dalej. Kończyli właśnie śniadanie w małym saloniku, omawiając z przejęciem plan dnia, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
— O, do licha! — rzekł Szczur, który miał pyszczek umorusany jajkami. — Mój Kreciku, skończyłeś już śniadanie, idź zobacz, kto to taki.
Kret poszedł otworzyć, Szczur posłyszał zdziwiony okrzyk a po chwili drzwi od saloniku rozwarły się z impetem i Kret oznajmił głosem pełnym namaszczenia:
— Pan Borsuk!
Był to zaiste zdumiewający wypadek, że Borsuk przyszedł do nich czy wogóle do kogokolwiek — z oficjalną wizytą. Zwykle, gdy zaszła tego potrzeba, czyhało się na niego przy żywopłocie, wzdłuż którego prześlizgiwał się wczesnym rankiem lub późnym wieczorem, albo też przyłapywano go w jego mieszkaniu w środku Puszczy, a to było trudne zadanie.
Borsuk wsunął się ociężale do pokoju i stanął, patrząc z powagą na przyjaciół. Szczur upuścił łyżeczkę od jaj i otworzył pyszczek ze zdumienia.
— Wybiła godzina! — rzekł wreszcie Borsuk uroczyście.
— Jaka godzina? — spytał Szczur, spoglądając z niepokojem na zegar.
— Spytaj raczej czyja godzina — odparł Borsuk. —