drżały, a policzki były mokre od obfitych łez wywołanych wzruszającą przemową Borsuka.
— Siadaj, Ropuchu — rzekł dobrotliwie Borsuk, wskazując krzesło. — Przyjaciele — ciągnął dalej — oznajmiam wam z przyjemnością, że Ropuch uznał wreszcie swoje błędy. Żałuje szczerze swych przewinień; postanowił wyrzec się samochodów na zawsze. Uroczyście mi to obiecał.
— To bardzo pomyślna wiadomość — powiedział Kret poważnie.
— Bardzo pomyślna — powtórzył za nim Szczur z powątpiewaniem — jeśli tylko... jeśli...
Mówiąc te słowa, wpatrywał się bacznie w Ropucha i zdawało mu się, że zauważył coś w rodzaju błysku w jego oku wciąż jednak smutnym.
— Jeszcze jedno, Ropuchu — ciągnął dalej zadowolony Borsuk — chciałbym abyś powtórzył tu uroczyście, wobec zgromadzonych przyjaciół, to samo co przed chwilą przyznałeś mi w gabinecie. Po pierwsze: że żałujesz swego postępowania i zdajesz sobie sprawę, jakie było szalone.
Nastąpiła długotrwała cisza. Ropuch rozglądał się z rozpaczą na wszystkie strony, a zwierzęta czekały, milcząc z powagą. Wreszcie Ropuch wybuchnął:
— Nie! — rzekł posępnie lecz z dumą. — Wcale tego nie żałuję. To nie było żadne szaleństwo. To było poprostu cudowne.
— Co? — wykrzyknął Borsuk wielce zgorszony. Ty
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.