sem przez dziurkę od klucza) i zaczęli we trzech radzić nad położeniem.
— To będzie nudna historia — rzekł Borsuk, wzdychając. — Nigdy nie napotkałem u Ropucha takiego uporu. Trzeba to jednak przetrzymać. Nie możemy ani na chwilę zostawić go bez opieki. Musimy się przy nim zmieniać, póki jego organizm nie zwalczy tej trucizny.
Podzielili między siebie dyżury. Co noc jedno ze zwierząt spało z Ropuchem w jego pokoju, we dnie zaś się zmieniali. Z początku Ropuch był bardzo przykry dla swych pieczołowitych stróżów. W czasie ostrych ataków ustawiał w sypialni krzesła, robiąc z nich coś nakształt samochodu, siadał skulony na wysuniętym naprzód krześle, pochylał się i wpatrzony przed siebie wydawał dziwne, niesamowite odgłosy, a gdy paroksyzm dosięgał szczytu, wywracał koziołka i leżał rozciągnięty na ziemi pośród krzeseł, zupełnie spokojny na pozór.
Stopniowo jednak gwałtowne ataki stawały się coraz rzadsze, a przyjaciele dokładali starań, aby zwrócić myśli Ropucha na inne tory; lecz nie okazywał żadnego zainteresowania, stawał się coraz bardziej obojętny i zgnębiony.
Pewnego pogodnego ranka Szczur, na którego wypadał kolejny dyżur, poszedł na górę zwolnić Borsuka. Biedny Borsuk wiercił się niespokojnie, nie mógł się doczekać chwili, kiedy będzie już mógł wyjść aby
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.