Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

szenie drobnymi pieniędzmi, które wyjął z szufladki w tualecie. Następnie związał razem prześcieradła zdjęte z łóżka i owinął jeden koniec zaimprowizowanego sznura naokoło środkowego słupa w pięknym oknie z epoki Tudorów, stanowiącym ozdobę sypialni, wydostał się na parapet, ześlizgnął się zgrabnie na ziemię i poszedł z lekkim sercem w przeciwnym kierunku niż Szczur, pogwizdując wesoło.
Drugie śniadanie nie było miłe dla biednego Szczura. Borsuk i Kret powrócili wreszcie i musiał świecić przed nimi oczami, opowiadając swoją żałosną i nieprzekonywającą historię. Można sobie łatwo wyobrazić ironiczne, żeby nie powiedzieć brutalne komentarze Borsuka, to też nie będziemy się nad nimi rozwodzili. Lecz Szczur stwierdził z bólem serca, że nawet Kret, choć w miarę możności trzymał jego stronę, nie oszczędził mu uwagi:
— Ależ się dałeś nabrać, Szczurku, i to Ropuchowi!
— Tak to sprytnie zrobił — tłumaczył się zgnębiony Szczur.
— Za to ty nie okazałeś sprytu — przyciął mu ostro Borsuk. — Ale gadanina tu nie pomoże. Umknął nam na razie. A najgorzej, że to, co uważa za swoją mądrość, wbije go w szaloną pychę i może go doprowadzić do popełnienia jakiego szaleństwa. Jedyną dobrą stroną tej historii jest to, że nie potrzebujemy marnować drogich chwil na stróżowanie. Przez jakiś czas będziemy jednak wracali na noc do „Ropuszego Dwo-