Mysikrólik ukryty na skraju ciemnego wybrzeża, wyśpiewywał swą cichutką piosenkę. Choć było już po dziesiątej, na niebie widniało jeszcze zapóźnione światło minionego dnia. Posępny żar popołudniowych godzin załamał się i rozproszył pod dotknięciem chłodnych palców krótkiej letniej nocy.
Kret leżał na brzegu Rzeki; nie ochłonął jeszcze po spiekocie, której od świtu aż do zachodu słońca nie łagodziła żadna chmurka, i oczekiwał powrotu przyjaciela. Pływał dziś po Rzece z kilku kolegami, bo nie chciał Szczurowi przeszkadzać w dawno umówionej wizycie u Wydry, a kiedy powrócił zastał dom pusty, ciemny i ani śladu Szczura, który najwidoczniej zasiedział się u starej przyjaciółki, więc Kret rozłożył się na chłodnych liściach szczawiu i rozpamiętywał miniony dzień i jego wydarzenia, a wydarzenia te były wszystkie przyjemne.
Po chwili posłyszał szelest spalonej trawy pod lekkimi krokami Szczura.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.
VII
GŁOS PISZCZAŁKI O ŚWICIE