stroju — jakby skryły się w cieniu, aby przywdziać niewinną szatę i powróciły cicho, uśmiechnięte, oczekując z nieśmiałością czy pozna je kto w tym przebraniu. Kret ze Szczurem przymocowali łódkę do pnia wierzby, wylądowali w tym milczącym, srebrnym królestwie i przeszukali cierpliwie płoty, dziuple w drzewach, tunele i kanały, rowy i wyschłe łożyska, poczym wsiedli znowu do czółna, przejechali na drugą stronę i w ten sposób posuwali się pod prąd. Jasny księżyc na bezchmurnym niebie robił co mógł — choć taki daleki — aby im ułatwić poszukiwania. Wybiła wreszcie jego godzina, opuścił się niechętnie ku ziemi, porzucił ich, a nad polami i Rzeką zapanowała znów tajemniczość.
Powoli coś się zaczęło odmieniać: widnokrąg pojaśniał, pola i drzewa stały się bardziej wyraźne, nabrały innego wyglądu — pozbyły się tajemniczości. Raptem ćwierknął ptak i umilkł a lekki wietrzyk zerwał się, szeleszcząc wśród trzcin i sitowia. Szczur siedział przy sterze; wtem wyprostował się i zaczął nasłuchiwać z wytężoną uwagą. Kret, który łagodnymi uderzeniami wioseł ledwie poruszał łódź i rozglądał się pilnie po wybrzeżu spojrzał z ciekawością na Szczura.
— Rozwiało się! — westchnął Szczur opadając na siedzenie. — A takie było piękne, dziwne i niepowszednie! Bodajbym nigdy nie był tego posłyszał jeśli miało tak prędko się skończyć, gdyż roznieciło we mnie tęsknotę, która jest bólem; wszystko wydaje mi się bez
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.