Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

teraz rozróżniały kolor kwiatów, co zdobiły brzeg wody niby drogie kamienie.
— Teraz słyszę głos wyraźnie i blisko! — wykrzyknął Szczur z radością. Chyba i ty już słyszysz! Ach! nareszcie — widzę, że słyszysz!
Kret, jakby nagle przeobrażony, bez tchu, przestał wiosłować; spłynęła na niego fala melodii o radosnym brzmieniu, uniosła go i opanowała całkowicie. Zobaczył łzy na policzkach przyjaciela i spuścił łebek w pełnym zrozumieniu.
Stali czas jakiś na miejscu, muskani przez liliowe smółki co rosły na brzegu łachy; potem wyraźne, nakazujące wezwanie idące w parze z upojną melodią narzuciło swą wolę Kretowi; pochylił się znów machinalnie nad wiosłami. Światło dnia wzbierało na sile, lecz ptaki nie śpiewały jak zwykle o wschodzie słońca; poza niebiańską muzyką panowała osobliwa cisza.
Gdy sunęli naprzód, bujna trawa łąk po obu stronach Rzeki wydała się im dziwnie żywa i zielona. Zwierzątka nie widziały nigdy tak świeżych róż, tak bujnych wierzbówek, i spirei o tak silnym, tak przenikliwym zapachu. A potem szum śluzy zagłuszył wszystko i poczuli że zbliżają się nieuchronnie do tajemniczego kresu swej wędrówki.
Wielka śluza obejmowała łachę od brzegu do brzegu lśniącym ramieniem zielonej wody i spienionym półkolem iskrzących się błysków; mąciła spokojną po-