Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

wierzchnię łachy wirem odmętów i ruchomymi płatami piany, zagłuszając wszystkie inne dźwięki poważnym, kojącym dudnieniem. Pośrodku łożyska, w migotliwym uścisku śluzy, spoczywała wysepka gęsto zarośnięta wierzbiną, srebrną brzozą i olchą. Skryta, zatajona, lecz świadoma swego doniosłego znaczenia, wysepka osłaniała powierzoną sobie tajemnicę, strzegąc jej zazdrośnie aż wybije godzina kiedy zjawią się powołani i wybrani.
Zwierzątka minęły skłębione wody wolno lecz bez wątpliwości i wahania, jakby w uroczystym oczekiwaniu i przymocowały łódkę do brzegu wysepki. Milcząc, węszyły drogę i brnęły przez kwiaty, rozkwitłe trawy i zarośla prowadzące na polankę, aż stanęły wreszcie na cudownie zielonej łące okolonej sadem, gdzie rosły dzikie jabłonie, czereśnie i ciernie.
— O, tu jest to miejsce! Stąd płynęła moja wyśniona pieśń! — szepnął Szczur, jakby w zachwyceniu. — Tu, na tej świętej polance, tu z pewnością znajdziemy Jego.
Raptem ogarnął Kreta ogromny lęk; ów lęk sprawił, że Kret poczuł dziwną słabość, pochylił łebek a łapki jakby wrosły mu w ziemię. Nie był to żaden paniczny strach — Kret czuł się nawet dziwnie szczęśliwy i spokojny — lecz ów lęk był druzgocący; choć Kret nic nie dostrzegał, zdawał sobie sprawę, że takie uczucie oznacza bliskość jakiejś nieziemskiej istoty. Odwrócił się z trudem, szukając przyjaciela i ujrzał obok sie-