jażdżce po Rzece prawdziwym czółnem pana Szczura; obaj przyjaciele zaprowadzili malca na brzeg, umieścili go między sobą w bezpiecznym miejscu na dnie łodzi i popłynęli w dół łachy.
Słońce było już teraz wysoko i mocno przygrzewało, ptaki śpiewały namiętnie i żywo, a kwiaty rosnące na obu brzegach uśmiechały się i kiwały do nich, ale barwy ich jakby przygasły — tak się przynajmniej zwierzątkom zdawało — nie jaśniały takim bogactwem kolorów jak kiedyś... niedawno... gdzieś... ale gdzie?
Gdy dotarli do głównego łożyska Rzeki, skierowali łódź pod prąd, płynąc do miejsca, w którym jak wiedzieli, przyjaciółka ich Wydra leżała samotnie na czatach. Kiedy podpływali ku dobrze sobie znanemu brodowi, Kret przybił do brzegu; wysadzili na ląd małego Grubaska, postawili go na łapki obok ścieżki wydeptanej przez holowników, kazali mu iść wprost przed siebie, poklepawszy go przyjaźnie po plecach i odbili na środek Rzeki. Śledzili za zwierzątkiem, które toczyło się po ścieżce, dumne i zadowolone, czuwali nad nim aż do chwili, kiedy Grubasek podniósł nagle mordkę i zaczął niezgrabnie kłusować, łasząc się i przeraźliwym skomleniem dając znać, że kogoś poznaje. W górze Rzeki spostrzegli Wydrę, która wyglądała
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.