nom, Krecie! Kieruj łódkę bliżej! Trudno mi chwytać te słowa, coraz są cichsze.
— Nakarmię, pragnienie ugaszę — Zbłąkanych dzieciątek waszych — Wskaże wam w lesie dróżkę — I złożę strzaskaną nóżkę — jak błyskawica minie objawienie — I przyjdzie znów zapomnienie! — Bliżej, Krecie, bliżej! Nie, nic z tego. Gawędy trzcin zagłuszyły pieśń.
— Ale co znaczą te słowa? — spytał zdumiony Kret.
— A bo ja wiem? — odparł Szczur z prostotą. — Powtarzałem ci je, w miarę jak mnie dochodziły. O! chwytam je znowu, tym razem jasno, wyraźnie! Nareszcie posłyszymy prawdę. Prawdę niezawodną, prostą — doskonałą.
— A więc wygłoś tę prawdę — rzekł Kret, zadrzemując w gorącym słońcu, po kilku minutach cierpliwego oczekiwania.
Ale nie otrzymał odpowiedzi. Spojrzał i zrozumiał powód milczenia. Znużony Szczur spał mocno, z uśmiechem szczęścia na pyszczku; wyglądał jakby wciąż jeszcze był zasłuchany.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.