Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

nagietkach nawiedzanych przez liczne pszczoły, i o miłym szczęku półmisków stawianych na stole w „Ropuszym Dworze”, i o szuraniu krzesełkami, gdy wszyscy goście zasiadali do stołu. Powietrze w małej celce nabrało różowego odcienia. Ropuch zaczął myśleć o swych przyjaciółach, którzy napewno potrafią coś dla niego zrobić, o adwokatach, co niewątpliwie zapaliliby się do jego sprawy, i o tym co z niego za osioł, że nie wziął sobie choć paru obrońców, a wreszcie pomyślał o swej wielkiej mądrości i pomysłowości i o wszystkim czego mógłby dokonać, gdyby tylko zechciał wysilić swój potężny umysł.
Gdy córka dozorcy wróciła po paru godzinach, niosła na tacy filiżankę pachnącej herbaty, z której unosiła się para, i talerz gorących grubo pokrajanych grzanek, ładnie z obu stron przyrumienionych; masło kapało z nich wielkimi złotymi kroplami, niby miód z plastra. Zapach tych grzanek przemówił do Ropucha i to gromkim głosem; opowiadał o ciepłych kuch-