Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

niu do zwierząt, była dość sprytna aby rozumieć, że Ropuch czułby się tym bardzo dotknięty. Gdy mu życzyła dobrej nocy, napełniwszy przedtym dzbanek wodą i porządnie ułożywszy słomę, Ropuch był prawie równie zadowolony z siebie jak dawniej. Zanucił parę piosenek, które śpiewał u siebie na proszonych obiadach, skulił się na słomie i doskonale spędził noc, śniąc jaknajprzyjemniejsze sny.
Ropuch i córka dozorcy prowadzili potem nieraz interesujące rozmowy i tak mijały ponure dni. Dziewczynka serdecznie współczuła Ropuchowi: uważała, że to naprawdę wstyd zamykać biedne zwierzątko w więzieniu za drobne — jak jej się zdawało — przewinienie. Ropuch w swojej zarozumiałości wyobrażał sobie oczywiście, że troskliwość jej zawdzięcza wzrastającemu uczuciu do niego. Żałował nawet że dzieli ich taka przepaść społeczna, gdyż dziewczynka była ładna i najwidoczniej bardzo go podziwiała.
Pewnego ranka córka dozorcy była mocno zamyślona; odpowiadała na chybił trafił, a Ropuch zauważył, że nie zwraca należytej uwagi na jego dowcipy i błyskotliwe komentarze.
— Ropuchu — odezwała się po chwili — posłuchaj, proszę cię. Mam ciotkę, która jest praczką.
— No, no — odparł uprzejmie i łaskawie Ropuch — nic sobie z tego nie rób. Nie martw się. Ja mam kilka ciotek, dla których najodpowiedniejszym zajęciem byłoby pranie.