żabą — dobrze znanym i ogólnie lubianym panem Ropuchem, właścicielem ziemskim. Dzięki wielkiej odwadze i mądrości udało mi się dopiero co umknąć z obmierzłego lochu, do którego wtrącili mię nieprzyjaciele. Ale jeśli pochwycą mię ludzie z tego parowozu, zaczną się znów dla biednego, nieszczęsnego, niewinnego Ropucha kajdany, i chleb, i woda, i słoma!
Maszynista spojrzał surowo na Ropucha i rzekł:
— Wyznaj mi prawdę; za co wsadzili cię do więzienia?
— Za nic wielkiego — odrzekł biedny Ropuch, czerwieniąc się mocno. — Pożyczyłem sobie tylko samochodu, w czasie gdy właściciele jedli drugie śniadanie; nie był im przecież wówczas potrzebny. Nie miałem zamiaru ukraść go, naprawdę; ale ludzie — a szczególniej urzędnicy — zapatrują się surowo na lekkomyślne, nierozważne postępki.
Maszynista rzekł z powagą:
— Źle postąpiłeś i właściwie powinienem oddać cię w ręce sprawiedliwości, ale widzę, że jesteś nieszczęśliwy i w wielkich opałach, wiec cię nie opuszczę. Po pierwsze nie lubię samochodów, a po drugie nie znoszę jak mną komenderuje policja, zwłaszcza wówczas gdy siedzę na swojej maszynie; w dodatku doznaję dziwnego uczucia na widok zwierzęcia tonącego we łzach — wzrusza mię to. Pociesz się więc, Ropuchu! Zrobię co będę mógł. Może uda się nam umknąć przed nimi.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.