Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

łudniowi; a nawet gdy nocą leżał w łóżku, zdawało mu się, że słyszy w ciemności nad głową szelest i drganie niecierpliwych skrzydeł posłusznych niezłomnemu nakazowi.
Wielki Hotel przyrody, tak jak i każdy inny, ma swoje sezony. Gdy goście pakują się kolejno, płacą i odjeżdżają, a liczba osób przy „table d hôte” zmniejsza się podczas każdego jedzenia; gdy się cały szereg pokojów zamyka; gdy się zdejmuje dywany i odprawia kelnerów, ci goście, którzy pozostają „en pension” do pełnego rozkwitu przyszłorocznega sezonu, nie mogą ustrzec się pewnego wpływu, jaki wywierają na nich te odloty i pożegnania, te namiętne dyskusje a projektach, o drogach do prźebycia i nowych kwaterach, i to codzienne ubywanie miłych kompanów; stałych gości opanowuje niepokój, przygnębienie, stają się zgryźliwi. Po co ta chęć odmiany? Dlaczego nie pozostać tutaj spokojnie razem z nami i bawić się wesoło? Nie wiecie jak wygląda ten hotel po sezonie, nie wyobrażacie sobie jak się dobrze bawimy w naszym kółku, my, co pozostajemy przez cały okrągły, interesujący rok. To wszystka prawda, niewątpliwie, odpowiadają podróżnicy; zazdrościmy wam — może zostaniemy innego roku — ale teraz mamy zobowiązania — omnibus stoi przed drzwiami — już czas na nas. Wyjeżdżają, uśmiechając się i kiwając głowami, a stali goście odczuwają ich brak i czują żal do nich.
Szczur należał do zwierząt, co potrafią sobie wystar-