czyć, był przywiązany do ziemi, i choć inni odchodzili — zostawał na miejscu, a jednak to co było w powietrzu, nie uchodziło jego uwagi i nie pozostawało bez wpływu. Trudno było wziąć się poważnie do jakiejś roboty wobec tego skrzydlatego ruchu.
Szczur opuścił brzeg Rzeki, gdzie gęste szuwary wznosiły się wysoko nad opadającą już wodą o leniwo toczącym się nurcie i poszedł w głąb lądu; minął parę pastwisk wyschniętych i pokrytych pyłem i zapuścił się w królestwo żółtej, sfalowanej, szemrzącej pszenicy, której ruchy były spokojne a szepty ciche. Lubił częste wędrówki wśród lasu sztywnych, silnych łodyg, co podtrzymywały nad jego łebkiem swe własne złociste niebo — tańczące, rozmigotane i łagodnie rozgwarzone — lub pochylały się gwałtownie pod przelotnym wiatrem i prostowały się nagle z wesołym śmiechem. Szczur miał tu także licznych małych przyjaciół, tworzących odrębne społeczeństwo, którego członkowie wiedli bujne, czynne życie, a mimo to znajdowali zawsze wolną chwilę aby poplotkować z gościem i udzielić mu nowin. Lecz dziś zdawało się że myszy polne są czymś zaprzątnięte, choć grzecznie Szczura przyjęły. Jedne pilnie kopały tunele, inne zbierały się po kilka i oglądały plany i rysunki niewielkich mieszkań, wygodnych, przyjemnie rozplanowanych i
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.