które podpierało szary, gadatliwy młyn, wypełniały powietrze kojącym szmerem dźwięków, głuchym i przytłumionym. Na tle tego szumu odzywały się od czasu do czasu wyraźnie wesołe głosiki. A wszystko razem było takie piękne, że Kret podniósł wgórę obie przednie łapki i westchnął — Ach! aach! aaach!
Szczur doprowadził łódkę do brzegu, umocował ją, pomógł niezgrabnemu jeszcze Kretowi wydostać się na ląd i wydobył kosz ze śniadaniem.
Kret poprosił, jak o łaskę, aby mu pozwolić rozpakować zapasy. Szczur przystał na to z radością, a sam wyciągnął się jak długi na trawie i wypoczywał, podczas gdy jego podniecony przyjaciel strzepywał i rozpościerał obrus, wyjmował kolejno tajemnicze paczki i układał porządnie ich zawartość, wykrzykując za każdym nowym odkryciem: — Aach! aach! — Gdy wszystko było już gotowe, Szczur rzekł:
— A teraz, mój stary, do roboty!
Kret posłuchał z wielką przyjemnością, rozpoczął bowiem wczesnym rankiem wiosenne porządki — co wszyscy zresztą robią — i nic nie wypił ani nie przekąsił, bo nie chciał przerywać pracy. Przytym dużo przeżył od tamtej pory i zdawało mu się, że do wiosennych porządków zabrał się przed wiekami.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.