Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

sty owad! Przeszłość wydała mi się złym snem; przyszłość wyglądała jak szczęśliwe wakacje. Leciałam na południe przez długie, długie dni, leniwie ociągając się jak tylko śmiałam najdłużej, lecz miałam zawsze na myśli zew! Nie, po tym ostrzeżeniu nieposłuszeństwo nie przyszło mi już nigdy do głowy.
— Ach, zew południa, zew południa! — zaświergotały marząco dwie inne jaskółki. — Te śpiewy, te barwy, i blask powietrza! Czy pamiętacie...
Zapominając o Szczurze, zaczęły namiętnie zagłębiać się we wspomnieniach, a Szczur oczarowany słuchał z bijącym sercem. Uświadomił sobie, że i w nim zadzwięczała wreszcie struna drzemiąca dotychczas, której istnienia nie podejrzewał. Zwykły szczebiot ptaków, kierujących się na południe, ich bezbarwne opowiadania zdołały jednak obudzić nieznane, gwałtowne uczucie, które go nawskroś przeniknęło; cóźby to było, gdyby choć przez chwilę poznał rzeczywistość, — gdyby poczuł namiętne dotknięcie prawdziwego słońca południa, tchnienie autentycznego południowego zapachu? Zamknął oczy i przez chwilę ośmielił się oddać w pełni marzeniom, a kiedy znów oczy otworzył, Rzeka wydała mu się chłodna, jakby ze stali, a pola szare i smutne. Lecz zaraz wierne serce Szczura zaczęło wyrzucać zdradę jego słabszemu drugiemu „ja”.
— W takim razie — spytał zazdrośnie — dlaczego wogóle wracacie? Co was przyciąga do tej ubogiej, szarej krainy?